środa, 1 października 2014

Miasto 44 - najbardziej zaskakujący polski dramat wojenny

Nie przepadam za filmami o tematyce martyrologicznej. Kojarzą mi się z przymusem ich oglądania przez szkołę i zwyczajnie mnie nudzą. Na "Miasto 44" poszłam z ciekawości, bo słyszałam o nim wiele, m.in. to, że znacząco różni się od innych polskich produkcji o charakterze wojennym.

Rzeczywiście! Powstanie Warszawskie stanowiło tylko tło, a głównym wątkiem byli ludzie. Pojedynczy człowiek, jego uczucia i postawa. I tego od filmu oczekuję. I na takie filmy chodzę. Pod tym względem moje roszczenia zostały zaspokojone. Z jednej strony można było zaobserwować zachowania ukierunkowane determinacją, miłością i bohaterstwem, a z drugiej ich konsekwencje objawiające się przez cierpienie, poświęcenie i żal. Zastosowane efekty specjalne i muzyka jeszcze bardziej dopełniły obrazu tych postaw wbijając widzów kina w fotele. Trudno mi zrozumieć osoby krytykujące te wstawki. Na mnie zrobiły wrażenie, bo świetnie komponowały się z daną sceną dodatkowo potęgując emocje.



Ogromnie cieszy fakt, że główne role dostali mało popularni aktorzy. Największe oklaski dla Zofii Wichłacz, filmowej Biedronki. Totalnie mnie zaczarowała. Udało jej się od początku do końca sprawić, bym uwierzyła w postać, w którą się wcieliła. To jest wyczyn na miarę poważnych, cenionych i doświadczonych aktorów, a ta dziewczyna ma dopiero 19 lat! Zupełnie zasłużona nagroda za najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą na festiwalu filmowym w Gdyni. Tutaj brawa należą się też reżyserowi Janowi Komasie za to, że udało mu się wydobyć ze swych aktorów tyle emocji i naturalności. Nie licząc kilku małych niedociągnięć - po prostu doskonała robota.



Nad samym wydarzeniem, jakim było Powstanie Warszawskie nie chcę się za bardzo rozwodzić, bo każdy może sobie o nim poczytać i wysnuć wnioski. Do mnie najbardziej trafiającym jego określeniem jest rzeź niewiniątek i tak też to zostało przedstawione w filmie Komasy. Wszędzie krew, gruz i łzy. Obraz totalnie zniszczonego miasta, życia, młodości. Opis Powstania pod względem politycznych aspektów jest tu znikomy, więc film może być nieodpowiedni dla szturmów klasowych wycieczek, ale nie zarzuciłabym mu braku walorów edukacyjnych. Ten film uczy wrażliwości i dobrych postaw wzbudzając podziw dla wielu ówczesnych młodych Polaków. Pokazuje także ich niedoskonałości miażdżąc w ten sposób patetyczny pomnik wszelkich cnót powstańca, jednocześnie zwracając uwagę na zwyczajnie ludzkie oblicze osób biorących udział w walce o niepodległość. Ponadto film ten przekonuje, że życie w czasach pokoju to duży przywilej, do zaniedbania którego nie należy dopuszczać.


Jednym słowem - polecam. Reżyser pokazał, że pomimo różnych wersji ekranizacji wydarzeń historycznych, a nawet samego Powstania Warszawskiego, istnieje jeszcze miejsce na zupełnie inny, nowy obraz tego tematu. Śpieszcie się do kin póki macie możliwość. W domu nie doświadczycie takich emocji spowodowanych efektami specjalnymi.

poniedziałek, 15 września 2014

Level complete!

Niedawno stuknęło mi 25 lat. Ktoś głośno skomentował to, że zakończył się mój pierwszy z trzech etapów życia. Jak to trzech? Ja mam zamiar żyć co najmniej do setki. Pobożne życzenie, ale coś w tym jest. Czuję, że niedługo zacznę nowy rozdział w życiu.

Ostatnio uratowałam przed destrukcją karton ze swoimi "rupieciami" znaleziony w piwnicy. Siostra sprzątnęła w ten sposób zostawione przeze mnie rzeczy po przeprowadzce. No tak, po co miałabym brać ze sobą pamiętniki z podstawówki, kartkówki z gimnazjum (przechowywałam tylko te na 5:P) czy jakieś stare pocztówki.

Zaczęłam to wszystko skrupulatnie przeglądać. Trafiłam na opowiadanie napisane na konkurs z okazji nadania imienia szkole w Choroszczy, do której przez trzy lata dojeżdżałam gimbusem. Temat przewodni: "Człowiek potrafi docenić wartość pieniądza, a nie umie dostrzec wartości życia" czy coś w tym stylu. W każdym razie napisałam arcygenialne opowiadanie, nacechowane religijnością (w końcu patronem został kardynał) pt. "Spowiedź z całego życia", za które w nagrodę dostałam zestaw do ping-ponga (kuchnia później zamieniła się w salę gimnastyczną, gdzie rozwalałam wszystkie siorki w tenisa stołowego. Ale była zabawa!). Z jednej strony pozytywnie zaskoczył mnie styl, składnia i pomysł. Z drugiej jednak wyraźnie można było odczytać naiwne postrzeganie świata, co mnie rozśmieszyło. Cóż jednak się dziwić. W końcu miałam zaledwie trzynaście lat. Minęło prawie drugie tyle i pewnie zostało mi coś jeszcze z tej naiwności, ale rzeczywistość przez ten czas wstrząsnęła mną niejednokrotnie, więc na pewno nikt mi teraz nie wmówi, że wszystko jest albo białe, albo czarne. 

Pochwalę się, jakiego zdolnego mam narzeczonego! Ten tort to jego dzieło. Kolejny etap w życiu rozpoczęłam na słodko i dość hucznie, bo miałam nawet dwie imprezy urodzinowe - jedna dla znajomych, druga dla rodzinki.

Okres liceum to był dla mnie swego rodzaju "Weltschmerz". Lekcje polskiego i przerabiany romantyzm jeszcze bardziej rzuciły mi się na psyche. Dosłownie. Bunt szesnastolatki. W pierwszej klasie byłam pulpetem, a rok później miałam sporą niedowagę (w tym kartonie znalazłam też kartę zdrowia z wszystkimi "bilansami" z całej mojej kariery szkolnej). Skóra i kości. Nie dlatego, że się odchudzałam. Nie miałam tego w zamiarze. W zasadzie to nie wiem, skąd u mnie dość drastyczny spadek wagi. Na szczęście wyszłam z tego doła obronną ręką. W każdym razie wspominam ten czas jako jedno wielkie rozczarowanie. W gimnazjum jeszcze żyłam ideałami, a w liceum powoli odkrywałam, że to jeden wielki bullshit. 

To ja w drugiej klasie liceum. Braku apetytu chyba nie można mi było zarzucić :)

Studia to już okres pogodzenia się z wszechobecnym okrucieństwem i pochopnie można byłoby się pokusić o określenie tego czasu jako mamtowdupizm. Fakt, było więcej luzu, zabawy i życiowych eksperymentów. Nieraz olewało się autorytety, ideały i jakieś tam tradycje. Niby samowola i dorosłość pełną gębą, ale i tu czyhało mnóstwo zasadzek. I znów naiwność. Przekonanie, że dyplom to klucz do kariery i dążenie do zarabiania miliona w przyszłości. Tak się na tym  osiąganiu sukcesów skupiłam, że wkuwałam nieraz na pamięć głupie formułki, zamiast zastanowić się trochę nad tym i docenić, że otrzymuję bardzo wartościową i ciekawą wiedzę. Kurde no! Dopiero teraz na przykład odkrywam geniusz Kanta, choć wałkowałam go niejednokrotnie na studiach. Do wszystkiego trzeba chyba jednak dojrzeć.

A później było dążenie do rozwoju kariery, podejmowanie różnych życiowych decyzji, tych bardziej i mniej trafnych, dostawanie po dupie i małe sukcesy. Niczego nie żałuję, ale z perspektywy czasu widzę, że dziś być może inaczej pokierowałabym swoim losem. Teraz zaczynam nowy rozdział. Myślę, że jest to swego rodzaju przełom, gruba krecha na osi życia oddzielająca to, co było od tego, co przede mną. Nie wiem gdzie będę i co będę robić za rok. Tak samo rok temu nigdy bym nie powiedziała, że za 365 dni znajdę się właśnie tu. Wszystko zmienia się w bardzo żywiołowym tempie i nie mogę nic przewidzieć. Na urodziny dostałam kalendarz. Być może ułatwi mi zrealizowanie planów, których mam mnóstwo. Za miesiąc ruszam z własną firmą, a w maju wychodzę za mąż! Sami widzicie, że szykują się wielkie zmiany. Ogrom spraw do ogarnięcia, ale dam radę!

Symbol naszych czasów. Wszechobecne smartfony. Ale fakt, taki tort trzeba było udokumentować. Zapewne znalazł się na instagramie moich siostrzyczek.

A poza tym marzę o napisaniu i wydaniu książki, później może drugiej i trzeciej. Życzę sobie, by za rok na 26 urodziny coś już drgnęło w tym temacie.

piątek, 22 sierpnia 2014

Ty też masz wpływ na rozwój miasta

Pytając się przypadkowych znajomych o to, kto jest odpowiedzialny za rozwój miasta, miażdżąca większość odpowiedziała bez wahania, że władze - zarówno lokalne jak i krajowe. Racja! Zatem wydawać by się mogło, że jesteśmy bezsilni, a tymczasem poprzez małe codzienne czynności można naprawdę wiele zmienić. Zdziwisz się pewnie, jak duże znaczenie ma Twoja (drogi czytelniku z Białegostoku i innych miast uznawanych za słabiej rozwinięte) postawa.

Statystyki (którym jak wiemy nie zawsze można wierzyć) mówią same za siebie. Na tle stolic wszystkich województw w kraju Białystok wypada blado. Świadczą o tym m.in. bezrobocie na poziomie przekraczającym 13-ty punkt procentowy i stosunkowo niskie wynagrodzenia (w 2013 roku zarobki mieszkańców województwa podlaskiego należały do najniższych w Polsce – wg Ogólnopolskiego Badania Wynagrodzeń firmy Sedlak&Sedlak). Aby godnie żyć, masz dwa wyjścia z tej sytuacji.

Pierwsze: wyjazd np. do nieodległej Warszawy (dla porównania ilość stron na portalu Pracuj.pl z ofertami pracy w stolicy to 90, dla Białegostoku 5). Istnieje duże prawdopodobieństwo, że znajdziesz tam pracę bez żadnych znajomości i będziesz zarabiać znacznie więcej niż twój kolega z roku na tym samym stanowisku na Podlasiu. Jeśli jednak jesteś lokalnym patriotą, osobą tak emocjonalnie związaną z rodziną, że nawet odległość 200 km od nich to dla ciebie coś niewyobrażalnego lub (jak mam nadzieję) chcesz zostać w tym mieście, bo widzisz w nim potencjał, dobrze ci się tu żyje i zamierzasz przyczynić się do jego rozwoju, skorzystaj z drugiego wyjścia – zostań i spróbuj! Nie jest to tak trudne, jakby się mogło wydawać.

Jakiś czas temu ruszyła akcja "Twój Białystok 2020". Na stronie http://twojbialystok2020.pl/ macie możliwość podzielenia się sugestią, jak wg Was powinien wyglądać Białystok za kilka lat. Opinie te mają być brane pod uwagę przy realizacji inwestycji w mieście. Warto skorzystać. fot. źródło: radio.bialystok.pl

Zakładam, że nie pracujesz na stanowisku decyzyjnym, dlatego na tę chwilę nie będę namawiać cię do kierowania się wyłącznie dobrem firmy poprzez wybór kandydatów z odpowiednimi kwalifikacjami, a nie powiązaniami. Jednak wszystko przed tobą, więc możesz już teraz brać to pod uwagę. Zacznijmy jednak od rzeczy najprostszych.

Idziesz ze znajomymi do knajpy. Dawno ich nie widziałeś, chcecie sobie wypić piwko i może zjeść jakąś pizzę. Spotykacie się pewnie standardowo przy fontannie na Placu Kościuszki i zaczynacie poszukiwania odpowiedniego miejsca. Poruszacie się w obrębie najbardziej newralgicznego punktu Białegostoku, gdzie jest najwięcej ludzi, zarówno mieszkańców jak i przyjezdnych. Wreszcie udaje Wam się znaleźć wolny stolik w ogródku pizzerii. Zamawiacie, co chcecie, ale po chwili kelnerka zamiast spaghetti z sosem bolognese przynosi ci makaron z przecierem pomidorowym z pokrojonym w spore kawałki mięsem różnego typu (od kurczaka, po karkówkę – zupełnie jak do pizzy) z utartym na wierzchu serem wbrew temu, co było w karcie – nawet nie przypominającym parmezanu. Co robisz? Wcinasz to, bo w zasadzie lubisz każdy rodzaj mięsa, a nie chce ci się robić problemu? A może postanawiasz zwrócić obsłudze uwagę, że to nie jest danie, które zamawiałeś? Oczywiście prawidłowa decyzja (z punktu widzenia dbania o rozwój miasta) to opcja numer dwa. Jak dają ci coś, za co płacisz, a nie spełnia to wymagań zawartych w kontrakcie (w tym przypadku karta dań), manifestuj swoje niezadowolenie. Każ im zabrać to nieszczęsne „spaghetti bolognese”. Jak jesteś w urzędzie i osoba tam pracująca jest dla ciebie niemiła, a informacji udziela ci w sposób od niechcenia, jakbyś jej przeszkadzał – koniecznie zwróć jej uwagę. Oczywiście nie nawołuję do linczu na obsłudze baru czy urzędnikach. W każdej z tych sytuacji bądź grzeczny i opanowany. A jakie to ma znaczenie dla rozwoju miasta? Ogromne. Prezentując postawę osoby znającej i dbającej o swoje prawa, przyczyniasz się do unicestwiania patologii w miejscach publicznych. Knajpa w centrum miasta stanowi element jego wizytówki. To, w jaki sposób turysta zostanie w niej potraktowany może odbić się na ogólnym wrażeniu z wycieczki w konkretne miejsce. Kelnerzy też powinni umieć się w takich sytuacjach zachować (podziwiam każdego, kto ten niewdzięczny i stresujący zawód wykonuje – zwłaszcza, gdy menadżerzy restauracji postępują nieprawidłowo każąc za wszelką cenę przekonywać klienta do tego, że nie ma racji). Za pracę urzędnika również płacisz, a jego rola to służba społeczeństwu. Jego obowiązkiem jest obsłużenie interesanta w sposób … normalny. Jeśli znasz swoją wartość i nie pozwalasz na to, by ktoś (komu zresztą płacisz) utwierdził cię w przekonaniu, że  sprawiasz tylko niepotrzebne problemy, twoje miasto się rozwija. Rośnie jakość usług, a w ich dostawcach budzi się kreatywność i determinacja do tego, by być najlepszymi. To przyciąga inwestorów, turystów i nowych mieszkańców zasilających gospodarkę regionu.


Przez ostatnie lata miasto zmieniło się nie do poznania. Jest obwodnica, są nowe autobusy. Tylko lotniska brak. źródło: um.bialystok.pl
Kolejna prosta sytuacja. Zaproszono cię na rozmowę o pracę, na której rekruter zadaje ci pytania dotyczące życia osobistego, jak np. czy w najbliższym czasie planujesz mieć dzieci. Oczywiście od tej właśnie odpowiedzi może zależeć to, czy tę pracę dostaniesz. Tego typu pytania, praca na próbę za darmo, na czarno, bez szkolenia BHP i wiele innych – to powszechne praktyki niezgodne z prawem. Nie akceptując tego, informując przełożonych o łamaniu przepisów, a nawet zgłaszając sprawę do Państwowej Inspekcji Pracy sprawiasz, że twoje miasto się rozwija. Wiem, że to odważny krok przy tak wysokim bezrobociu, ale do odważnych świat należy. Można trwać w beznadziei godząc się na wszystko lub zaryzykować i założyć własną firmę, czy też znaleźć sposób, by pokazać przełożonemu, że dzięki tobie wiele zyska, pod warunkiem, że będzie traktował cię fair. Jeśli to cię nie przekonuje, to już lepszą opcją od przyjmowania tak kiepskich warunków jest wyjazd. Bierna postawa bowiem daje zielone światło pracodawcom do bezprawnego traktowania swoich podwładnych.

Jak jeszcze możesz przyczynić się dla dobra swojego miasta? Bierz udział w jego życiu kulturalnym. Jeśli masz możliwość, przejdź się do opery, a jeśli brakuje ci kasy, skorzystaj z darmowych festiwali i przeróżnych występów, których wbrew pozorom wcale nie jest tak mało. Wystarczy troszkę się rozejrzeć. Zwróć uwagę na słup ogłoszeniowy, czy zajrzyj do działu „Imprezy i wydarzenia kulturalne” w lokalnym serwisie. Twoja aktywność w tej dziedzinie wpływa na rozwój miasta. Obcowanie z kulturą determinuje naszą wrażliwość i umiejętność „obycia”. Programy telewizyjne natomiast ogłupiają (coraz to nowsze pojawiają się jak grzyby po deszczu). Dobrze ukształtowane i świadome społeczeństwo dba o wysoki poziom swego życia, a tym samym środowiska, w którym funkcjonuje.


Rokrocznie (w grudniu) w Białymstoku odbywa się festiwal filmów krótkometrażowych "Żóbroffka". Jest to jedna z propozycji kulturalnych Białostockiego Ośrodka Kultury, którą gorąco polecam.  fot. źródło: zubroffka.pl. W ostatni weekend sierpnia odbędzie się koncert plenerowy "Białystok - miasto dobrej muzyki". Wstęp wolny.
Powyższe przykłady wynikają z mojej obserwacji. Byłam świadkiem lub też uczestniczką tych sytuacji. Zdarzają się za często, a ludzie wykazują zbyt bierną postawę wobec nich godząc się na kiepskie traktowanie lub cały swój wolny czas spędzając przed telewizorem. Tymczasem ciągle narzeka się na brak perspektyw i marazm i to również należałoby zmienić. Człowieka widzi się takim, jak sam siebie przedstawia. Podobnie jest z miejscem. Mówiąc ciągle źle o mieście, w którym żyjesz, zwłaszcza w towarzystwie osób z innych regionów, wyrabiasz o nim złą opinię i raczej nie zachęcasz innych do choćby przyjazdu do niego. To jest jak samo spełniające się proroctwo. Jeśli nieustannie powtarza się jakieś twierdzenie, jak np. „z Białegostoku w ciągu najbliższych pięciu lat z powodu braku perspektyw wyjedzie jeszcze więcej młodych ludzi”, to wkrótce tak właśnie się stanie. Rzeczywiście nie będzie nowych inwestycji, a miasto powoli się wyludni. Przedsiębiorcy, bojąc się problemów z naborem odpowiedniej kadry, wybiorą inne miasto, a mieszkańcy z powodu braku pracy pójdą w ślad za nimi.

Trzymaj się tych zasad, a niedługo zauważysz poprawę. A poza tym unikaj jazdy „na gapę”, narzekania na remonty drogowe i próby poprawy wyglądu otoczenia (wydaje się to być absurdalne, ale jak zobaczyłam ilość negatywnych komentarzy po publikacji zdjęć i informacji na facebooku na temat remontowanej infrastruktury plaży na Dojlidach, zrozumiałam, że nawet nad postawą wobec takich kwestii powinniśmy popracować). Do dzieła!

niedziela, 17 sierpnia 2014

Wiocha? I like it!

Mamy wakacje, więc zgodnie ze zwyczajem, którego nie praktykowałam od dłuższego czasu - oprócz pomagania bliskim, po prostu urlopuję w rodzinnym domu. Jestem ze wsi. I to nie takiej tuż za miastem usianej willami i hacjendami. Jestem z wioski otoczonej polami, łąkami, traktorami, kombajnami, pszenżytem i innymi wiejskimi wynalazkami. Co prawda, rolnictwo w czynnym znaczeniu znam tylko ze skakania na sianie z dzieciakami ze szkoły, ale wieś nie jest mi obca.

Pamiętam, jak po dłuższym czasie wracałam do domu z Trójmiasta i jak ucieszyłam się na widok krowy. Nie wiem, czy to z sentymentu, czy z tęsknoty za sielanką (na szczęście mi życie na wsi tylko z tym się kojarzy), spokojem i beztroską. W każdym razie wieś jest super i to wcale nie tylko ze względu na naturę. Może kogoś zaskoczę, ale ludzie tu też są niesamowici. 




Kiedyś z chłopakiem zrobiliśmy sobie wycieczkę rowerową po gminie Choroszcz i okolicy. Był upalny początek lipca. Plan mieliśmy ambitny, bo chcieliśmy jeszcze zahaczyć o Tykocin, jednak nie daliśmy już rady. W każdym razie przemierzaliśmy sobie polne drogi i w pewnym momencie złapaliśmy gumę w rowerze. Na szczerym polu. Daleko od domu. Na szczęście ni stąd ni zowąd pojawił się traktorzysta, który widząc naszą niedolę, zaprowadził nas do najbliższej miejscowości. Znaleźliśmy się pod sklepem spożywczym w Konowałach. Był to typowy, wiejski sklep. Pod jego drzwiami na ławeczce siedzieli sobie panowie sączący piwko. Nawet pani sklepowa, na oko puszysta kobieta pod pięćdziesiątkę, wyszła na pogawędkę obfitującą w sprośne żarty przerywaną od czasu do czasu gromkim śmiechem. Nawet o nic nie musieliśmy prosić. Sami zauważyli, że mamy problem i od razu zaoferowali pomoc. Jeden pobiegł do domu po jakieś narzędzie, drugi po łatę do dętki i po kilku chwilach mogliśmy dalej wyruszać w drogę. W podzięce postawiliśmy im piwo. Byliśmy naprawdę bardzo mile zaskoczeni.


Poniżej mała fotorelacja ze spaceru po okolicach Złotorii na Podlasiu. 





Ostatnio natomiast pewna rodzina z Sawina zaprosiła mnie i moje siostry do zerwania dla siebie śliwek i jabłek. Na koniec pani gospodyni przyniosła tez trochę warzyw. Btw uwielbiam lato na wsi. Owoce zerwane prosto z drzewa, świeże warzywa z ogródka. Pychota! Wspomniana rodzina była trzypokoleniowa. Dziadkowie rolnicy, ich córka i trójka małych urwisów w wieku przedszkolnym. Dzieciaki (w czapeczkach zawiązywanych pod brodą z małym daszkiem z koronki jak sprzed dwudziestu lat), choć ledwo dosięgały do gałęzi, pomagały nam też zrywać śliwki. Gospodarstwo typowo rolnicze z małym drewnianym domkiem, letnią kuchnią, stodołą i chlewikami. Widać, że się tam nie przelewało, a mimo wszystko gospodarze chętnie podzielili się z nami tym, co mieli.






Bliskość natury, spokój i dobrzy ludzie – to uwielbiam we wsiach. Mogłabym spędzać tu niemal każde wakacje. Wiem jednak, że ich mieszkańcy, choć dobroduszni, to borykają się z wieloma problemami. Ciężka praca na roli, spore bezrobocie i trudniejszy dostęp do dóbr kulturalnych i społecznych - to tylko kilka z nich. Pod tym względem na szczęście też pojawiają się zmiany. Utwardzane drogi, nowe inwestycje w pobliżu, rozwój komunikacji publicznej na pewno ułatwiają wyrównywanie szans. Fajnie, że funkcjonują lokalne grupy działania, koła gospodyń wiejskich czy też ochotnicze straże pożarne. To solidaryzuje, motywuje i tym samym podnosi jakość życia „daleko od szosy”.



wtorek, 24 czerwca 2014

Matura i co dalej?

Już po maturach, niedługo wyniki. Wielu tegorocznych absolwentów szkół średnich wybiera się na studia. Niektórzy wiedzą, gdzie chcą złożyć papiery, inni mają dylemat. I tym właśnie młodym, niezdecydowanym osobom poświęcam dzisiejszego posta.


Nie wiesz, które studia wybrać. Zastanawiasz się pomiędzy tymi, odpowiadającymi Twoim zainteresowaniom i tymi, po których według wszystkich medialnych prognoz znajdziesz pracę? Wiem, co czujesz. Sama się z tym problemem borykałam kilka lat temu. Nie jestem wyrocznią i raczej doradzenie innym nie wychodziło mi na dobre (mówiłam koleżance, żeby się nie uczyła, bo i tak nie będzie pytana – i co? Na 35 osób w klasie historyczka wybrała akurat ją do odpowiedzi. Mówiłam koleżance, by nie kupowała biletu na autobus miejski, bo o tej porze nigdy nie ma kanarów – i co? Domyślcie się). Jedyne, co mogę, to podzielić się z Tobą moim doświadczeniem.


W liceum nie wiedziałam, co dalej chcę ze swoim życiem zrobić. Wszystko do tamtej pory było takie proste. Podstawówka, gimnazjum, liceum – ciąg następujących po sobie etapów życia. A tu nagle? Koniec. Kropka. Róbta, co chceta. Wielkie dzięki za tą wolność wyboru. Aspiracje większości osób z klasy ulokowane były w prawie, toteż sporo z nich się na tym kierunku znalazło. A ja praktycznie do samego końca nie wiedziałam, co dalej. Zawsze jednak interesowały mnie kwestie społeczne, badania statystyczne, itd. Pomyślałam wtedy, że socjologia to kierunek dla mnie. I wiecie co? Nawet nie próbowałam się na nią dostać. Mówiono, że to bez przyszłości. Dobra byłam z angielskiego. Jedyne lekcje, na które przychodziłam w liceum z ochotą (ku zdziwieniu klasy, która wręcz nienawidziła angola). Myślałam, że może anglistyka. Pamiętam jednak, jak nauczycielka powiedziała mi, że konkurencja będzie ogromna i raczej niewielkie mam szanse (mój wynik z rozszerzonej matury spokojnie wystarczałby na dostanie się na te studia, ale nie złożyłam papierów). Szkoda, że szkoła średnia (zwłaszcza LO) niezbyt przygotowuje uczniów do określenia swoich predyspozycji zawodowych.

W efekcie o dziwo nie wyszłam na tym najgorzej, bo i tak studiowałam to, co lubię i pozwoliło mi to na lepsze zdefiniowanie siebie. Widzę jednak, jak duże znaczenie na nasz wybór ma otoczenie. Gdzieś w sieci, na popularnym portalu przeczytamy, że kierunki techniczne gwarantują nam pracę i już mamy 20 kandydatów na jedno miejsce. Twierdzą, że po politologii zatrudnienia nie ma. Lepiej zostać spawaczem, toteż likwidują oddziały z powodu braku chętnych. To trochę przerażające, jak łatwo ulegamy wpływom. Wcale na tym dobrze nie wychodzimy. Okazuje się później, że absolwent to także produkt na rynku pracy, który zachowuje się tak, jak każdy inny sektor gospodarki. Im większa podaż (tysiące osób po popularnych kierunkach itd.), tym niższa cena (mam dwa dyplomy. jak to najniższa krajowa?), a i zapotrzebowanie też szybko jest zaspakajane. Najgorsze jest to, że i jakość takiego absolwenta bywa także marna, bo wychodzi na to, że jego wybór podyktowany był tylko ułudną perspektywą lepszego zarobku w przyszłości. Opinia ta przekłada się na wszystkich studentów owego kierunku, nawet na tych, którzy wybrali go zgodnie ze swoimi zainteresowaniami. Jak mówi mądre przysłowie: z niewolnika nie ma pracownika. 

Praca lekarza czy dentysty to świetna perspektywa na wysoką pensję i dużą samodzielność... tylko dla osób z odpowiednimi predyspozycjami i zainteresowaniami oczywiście. Nie chciałabym wylądować na fotelu dentystycznym specjalisty, który nienawidzi swojej pracy, być może dlatego, że się do niej nie nadaje.  (źródło obrazka: http://yegua.blox.pl/2007/10/nowy-student.html),

Wybierz zatem kierunek z propozycją zajęć, na które będziesz chodził z ochotą. Jeśli naprawdę czymś się pasjonujesz, to ze znalezieniem pracy nawet po filozofii nie powinieneś mieć problemu. Niejednokrotnie przekonałam się, że studia nie mają większego znaczenia, a liczą się konkretne umiejętności. Pracowałam z kolesiem po biologii, który był kontrolerem finansowym i logistykami po polonistyce. 

 Po studiach jest tak jak po maturze, tylko trochę gorzej :P Znów musisz odnaleźć się w rzeczywistości, która bywa bezlitosna. Ale póki co, ciesz się studenckimi latami, bo zdaniem wielu to najlepszy okres w życiu. Wykorzystaj ten czas na poznawanie siebie, swoich predyspozycji. Angażuj się w realizowanie zainteresowań. Właśnie to powinno zaprocentować w przyszłości.

 




sobota, 14 czerwca 2014

Oferty pracy, obok których nie można przejść obojętnie

Rynek pracy jest mega interesujący. Lubię sobie czasem przejrzeć oferty, by wiedzieć, co się aktualnie na nim dzieje i w jakim kierunku zmierza. Ostatnio robię to nieco intensywniej, bo szukam czegoś dla siebie. 

Wiele mówi się o błędach kandydatów podczas składania aplikacji, które dyskwalifikują ich na starcie. Rzadko się jednak zwraca uwagę na oferty pracodawców pozostawiające sporo do życzenia. Domyślam się, że na wiele z nich i tak otrzymują oni setki odpowiedzi, ale i tu istnieje pewna korelacja w tym przypadku wyrażająca się w stwierdzeniu "jaka oferta, taki kandydat". Naprawdę nie muszę wysilać swoich zmysłów, by znaleźć np. coś takiego (zachowałam oryginalną pisownię): 


"Zatrudnie Kobiete do obsługi biura
Znajomosc komputera i pakietu MS Office w stopniu min. srednim.
Wysoka kulltura osobista, miła prezencja, nienaganny wygląd.
Dyspozycyjnosc. Caly etat.
Osoby zainteresowane prosze o przesłanie Cv +zdjecie całej sylwetki na: ?????@outlook.com
Cena: 2000”

Nie sądzicie, że to bardzo ciekawa oferta? Ta prezencja (ogłoszenie bezpłatne, brak nazwy firmy, e-mail z ogólnodostępną domeną), wysoka kultura osobista (dyskryminacja m.in. ze względu na płeć aż szczypie w oczy, wymagane zdjęcie całej sylwetki i cena 2000 za co najmniej wdzięczenie się - cóż za hojność), nienaganny wygląd (brak polskich znaków, błędy ortograficzne i interpunkcyjne). Jak widać potencjalny pracodawca ma spore wymagania, których sam nie spełnia. Szczerze wątpię w prawdziwość tego ogłoszenia (tylko po co ta znajomość MS Office w stopniu min. średnim?). Nie muszę chyba nikomu mówić, by rekrutacje tego typu omijać szerokim łukiem.

Ok, wiem, że poleciałam hardcorem, ale istnieją też firmy o dosyć wysokiej pozycji na lokalnym rynku, a podczas poszukiwania pracownika uciekają się do łamania prawa. Oto przykład:

Zatrudnimy stażystę w ramach miejsca stworzonego przez Urząd Pracy.

Wymagania:
- mężczyzna
- wiek poniżej 30 roku życia,
- biegła obsługa komputera: pakiet office, proste aplikacje graficzne, bardzo sprawne poruszanie się w środowisku aplikacji Internetowych,
- dobra organizacja pracy,
(...)
CV ze zdjęciem prosze wysyłąc na adres: rekrutacja@???? w temacie staż”

W ofertach zwykle najważniejsze wymagania wymienione są na początku. Jak wynika z powyższego ogłoszenia płeć ma tu największe znaczenie. Jest to jawne łamanie przepisów kodeksu pracy (to samo dotyczy wieku, ale tu chodzi o staż i często tę kwestię narzuca PUP, chociaż w stażu mogą też uczestniczyć np. osoby po 50 roku życia, o czym nie wspomniano). Wysyłając swoje CV w takie miejsca, zastanówcie się, czy chcecie pracować w firmie, która na starcie prezentuje swoją ignorancję wobec praw pracowników. Warto to przemyśleć. 
Ogłoszenie o pracę w gazecie wiązało się z pewnymi ograniczeniami. W dobie internetu i rozwoju multimediów można naprawdę stworzyć ciekawą, przyciągającą wzrok ofertę przy niewielkim wysiłku. Dlaczego tak mało firm z tego korzysta?
A teraz przykład tego, o czym się coraz częściej mówi. A mianowicie o tym, jak wiele znaczą zdobyte przez nas matura i wszelkie dyplomy. Otwierają nam furtki do kariery np. przy obsłudze maszyn i pakowaniu: 

Firma zatrudni osobę do pracy na produkcji z doświadczeniem w obsługiwaniu maszyn szyjących.

OPIS STANOWISKA:
Obszywanie
Pakowanie
Inne prace produkcyjne

WYMAGANIA:
Wykształcenie średnie lub wyższe
Doświadczenie w pracy na produkcji
Komunikatywność
Przestrzeganie obowiązujących zasad
Operatywność i dynamika w działaniu
Wielozadaniowość
Umiejętność samodzielnego realizowania zadań

Aplikację proszę składać na adres mailowy magazyn@???????”

Rzeczywiście z wykształceniem niższym niż średnie można sobie z tym nie poradzić. Na studiach bowiem przez 5 lat szlifuje się umiejętności manualne do perfekcji. Ciekawe czy chociaż wynagrodzenie jest adekwatne do stawianych wymagań. Wątpię. 

To zaledwie kilka wybranych ogłoszeń z morza syfu, jaki wrzucają szanujące się (i przede wszystkim się) firmy. Zdaję sobie sprawę, że sytuacja na rynku pracy do łatwych nie należy, a czas najwyższy się usamodzielnić. Możecie mieć jednak pewność, że od tego, u jakiego pracodawcy się znajdziecie, zależeć będzie jakość Waszego życia. 

wtorek, 10 czerwca 2014

Czas jest luksusem



A mogłoby się wydawać, że basen z jacuzzi i hydromasażem. Nie wspominając o najnowszym modelu BMW. Tak się jednak składa, że brakuje nam czasu, a osoba, która wymyśliłaby sposób na jego produkcję, stałaby się miliarderem.

Ile razy na jakąś propozycję składaną Ci przez dajmy na to przyjaciół odpowiedziałeś, że nie masz czasu? Kiedyś, jak byłam mała to stwierdzenie wydawało mi się tak dziwne i absurdalnie śmieszne, że bez reszty nie mogłam zrozumieć dorosłych. Jak to? Przecież żyjesz, więc teraz masz czas. W dodatku możesz go poświęcić, na co tylko chcesz. Ehh jakie dzieci są naiwne, prawda? A to one przecież często śmieją się nam w twarz… i mają rację!

Twój czas jest tu i teraz i od Ciebie zależy jak go wykorzystasz. Nie masz go w nieograniczonej ilości, ale póki żyjesz, możesz robić cokolwiek zechcesz. Jeśli uważasz, że brakuje Ci czasu na własne przyjemności, to znaczy, że stałeś się niewolnikiem. Otoczenie sprawia, że odnosimy wrażenie, że ciągle nam go brakuje. Zaczyna się od podstawówki, gdy wyczuwamy presję rodziców i nauczycieli, by jak najdłużej siedzieć nad książkami, by uczestniczyć w różnych zajęciach pozalekcyjnych itd. A studia? W większości przypadków przygotowują do pracy w korporacji (co dla naszego pokolenia jest szczytem marzeń), bo przecież w mediach mówi się, że tylko po takich kierunkach znajdziemy zatrudnienie. 
 
W efekcie musimy żyć w świecie rozproszonej uwagi, zajmować się licznymi rzeczami naraz. Odebrać telefon, przygotować ofertę, sporządzić raport i ups… o nie! Szef wzywa, bo e-mail poszedł nie tam, gdzie trzeba. Tak często wygląda życie wielu, wielu, wielu ludzi.

Jak zatem zyskać więcej czasu? Najprościej jest zwolnić. Korzyści są niewymierne. Generalnie dłuższe i ciekawsze życie. Tylko jak przekonać się do odpoczywania? Dobre pytanie. Podobno warto:

  •   pohamować swój perfekcjonizm – naprawdę jesteś człowiekiem i masz prawo do popełniania błędów. Zaakceptuj tą niedoskonałość. Nauczysz się dystansu i gwarantuję, że będziesz szczęśliwszy;
  • robić sobie prezenty – najlepiej takie, które będą motywować Cię do innej aktywności niż tylko myślenie o pracy i obowiązkach np. dobry rower. W końcu wydałeś na niego kupę forsy. Szkoda, by się marnował;
  •  zrezygnować z auta, autobusu, tramwaju na rzecz spaceru – np. w drodze po szkole, pracy. Zwłaszcza, gdy pogoda dopisuje (jak np. dziś :)). Zaczniesz dostrzegać, że wokół Ciebie istnieje też inne życie niż tylko pracaaaa;
  •    ustalić sobie regularne czynności – np. cotygodniowy wypad na basen. Zrobisz coś dla zdrowia psychicznego wyrywając się ze szpon obowiązków, a i kondycję poprawisz. Warto też zapisać się na jakieś warsztaty pobudzające kreatywność lub nawet w warunkach domowych posklejać sobie modele samolotów;
  •  nic nie robić – a dlaczego nie? W ciągu dnia zarezerwuj sobie czas na to, by chociażby pogapić się przez okno. Masz do tego prawo.

Życie mamy tylko jedno. Warto jest w nim coś zmieniać, jeśli okazuje się, że brakuje nam na nie czasu. Teraz zapewne jesteś jeszcze młodą osobą i jeśli już czujesz, że obowiązki pochłaniają Ci większość dnia, to pomyśl, co będzie za 10 lat (może jeszcze nie zawał, ale sporo masz do stracenia). Zbierz się na odwagę i nie czekaj do piątku. Poleniuchuj! :)
Koty to dopiero leniwe stworzenia. Rzeczywiście i jest to kolejny przykład na to, że to mądre zwierzaki. Zdjęcie kota zrobiłam w Gdańsku niedaleko kościoła św. Brygidy. Ale mu wtedy zazdrościłam.

środa, 4 czerwca 2014

1989



Rok o dużym znaczeniu historycznym, oczywiście nie tylko ze względu na moje przyjście na świat ;) Poniżej garstka pożyczonych wspomnień sprzed czerwca'89 oraz kilka osobistych refleksji.

Ja wychowałam się już w bądź co bądź raczkującej Polsce wolnorynkowej. Jednak zadziwiały mnie opowieści o tym, jak się wcześniej żyło. Najbardziej dla mnie absurdalna rzecz – przydział żywności. Czekolada nie dla każdego, a jedynie dla dzieci i kobiet w ciąży. Niedawno oglądałam Dziennik Telewizyjny na TVP Historia z jakiegoś marcowego dnia 1989 roku, gdzie pani prezenterka w gustownej garsonce w kratę, z błękitnymi powiekami od tłustego cienia i w eleganckiej natapirowanej fryzurze przeprowadzała wywiad z młodą aktorką. Zapytała ją, skąd u niej fanaberia (tak to określiła) zostania wegetarianką. Ta, bez zastanowienia odpowiedziała, że nie chce jej się stać w kolejce po mięso. I to wcale nie było w formie żartu. 

Kartka - jeden z symboli PRL-u. Zobaczcie, ile dobrodziejstw. Sklepy świeciły pustkami, więc nie było gwarancji ich otrzymania. Źródło: oszczedzanie.biz

Intryguje przekonanie „czy się stoi, czy się leży, to pieniążek się należy”. Rzeczywiście bezrobocie wtedy chyba charakteryzowało się znikomym odsetkiem, a w dodatku, jak można wywnioskować z powyższej rymowanki – pracę często zastępowano relaksem. Pewna starsza pani ze Słupska poznana w pociągu powiedziała mi, że jest jej nas (czyli młodych) żal, bo kończąc nawet studia nie mamy pewności, czy ktoś nas zatrudni, a ona będąc w szkole zawodowej wiedziała, że praca już na nią czeka. I to do samej emerytury. Kurczę, to dopiero jest komfort. Brak zmartwień. Zastanawia mnie jednak, dlaczego w takim razie choroby cywilizacyjne jak np. alkoholizm rozprzestrzeniały się wówczas w zatrważającym tempie? Skutki tego zjawiska są widoczne do dziś, bo niestety wiele zachowań przechodzi z pokolenia na pokolenie. Dlaczego Polacy uważani są za smutny naród? Dlaczego mentalność Polaka objawia się w kombinowaniu związanym z naginaniem prawa i zawiścią (hejter? a kto to?) wynikającą jak mniemam z niskiego poczucia własnej wartości? Myślę, że to skutki tamtych, krzywdzących czasów. Nie da się tego zatuszować jak to robią z szarymi i smętnymi blokowiskami przykrywając nową, kolorową elewacją. Na szczęście i pod względem mentalnościowym zauważa się zmiany na lepsze. 

Powrócę jeszcze do Dziennika Telewizyjnego - na końcu podano informacje sportowe. Powiedziano o sukcesie francuskiego kolarza i jakiejś tam zagranicznej drużyny siatkarskiej. Wspomniano też o skokach narciarskich, ale tylko w kontekście niegroźnego wypadku na skoczni z komentarzem w stylu: „do ilu jeszcze nieszczęść ma dojść, zanim zrozumie się jak niebezpieczny jest to sport. Najważniejsze jest życie skoczka i o tym organizatorzy nie powinni zapominać”. Zabawne, że nie było w tych niusach nic o osiągnięciach Polaków. Zapewne brakowało powodów do zachwalania.

Młodzi, dzisiejsze pokolenie naszych rodziców, pomimo zapewnionej nieraz pracy nie mieli wcale łatwiej z wchodzeniem w dorosłość. Buntowali się, czego wynikiem jest fajna (i to polska) muzyka z tamtych czasów i festiwale jak np. ten w Jarocinie.

 Turbo -Dorosłe dzieci. Piosenka świetnie obrazująca problemy egzystencjalne w latach 70/80. Wielu, by się zgodziło, że aktualna do dziś.

Europa Środkowa i Wschodnia to spoko miejsce. Specyficznie się tu żyje. Dla obywatela z Zachodu, ze względu na nietuzinkowy klimat wieje egzotyką. Szaro i mgliście (Euro Trip i wizyta w Bułgarii – oczywiście przegięcie, ale coś w tym jest). Pasjonatom PRL-u i fanom gier planszowych polecam grę „Kolejka” wydaną przez IPN. W zabawny sposób przedstawia absurdy tamtych czasów i przywary ówczesnego społeczeństwa. Wygrywa ten, kto najlepiej kombinuje ;)