poniedziałek, 15 września 2014

Level complete!

Niedawno stuknęło mi 25 lat. Ktoś głośno skomentował to, że zakończył się mój pierwszy z trzech etapów życia. Jak to trzech? Ja mam zamiar żyć co najmniej do setki. Pobożne życzenie, ale coś w tym jest. Czuję, że niedługo zacznę nowy rozdział w życiu.

Ostatnio uratowałam przed destrukcją karton ze swoimi "rupieciami" znaleziony w piwnicy. Siostra sprzątnęła w ten sposób zostawione przeze mnie rzeczy po przeprowadzce. No tak, po co miałabym brać ze sobą pamiętniki z podstawówki, kartkówki z gimnazjum (przechowywałam tylko te na 5:P) czy jakieś stare pocztówki.

Zaczęłam to wszystko skrupulatnie przeglądać. Trafiłam na opowiadanie napisane na konkurs z okazji nadania imienia szkole w Choroszczy, do której przez trzy lata dojeżdżałam gimbusem. Temat przewodni: "Człowiek potrafi docenić wartość pieniądza, a nie umie dostrzec wartości życia" czy coś w tym stylu. W każdym razie napisałam arcygenialne opowiadanie, nacechowane religijnością (w końcu patronem został kardynał) pt. "Spowiedź z całego życia", za które w nagrodę dostałam zestaw do ping-ponga (kuchnia później zamieniła się w salę gimnastyczną, gdzie rozwalałam wszystkie siorki w tenisa stołowego. Ale była zabawa!). Z jednej strony pozytywnie zaskoczył mnie styl, składnia i pomysł. Z drugiej jednak wyraźnie można było odczytać naiwne postrzeganie świata, co mnie rozśmieszyło. Cóż jednak się dziwić. W końcu miałam zaledwie trzynaście lat. Minęło prawie drugie tyle i pewnie zostało mi coś jeszcze z tej naiwności, ale rzeczywistość przez ten czas wstrząsnęła mną niejednokrotnie, więc na pewno nikt mi teraz nie wmówi, że wszystko jest albo białe, albo czarne. 

Pochwalę się, jakiego zdolnego mam narzeczonego! Ten tort to jego dzieło. Kolejny etap w życiu rozpoczęłam na słodko i dość hucznie, bo miałam nawet dwie imprezy urodzinowe - jedna dla znajomych, druga dla rodzinki.

Okres liceum to był dla mnie swego rodzaju "Weltschmerz". Lekcje polskiego i przerabiany romantyzm jeszcze bardziej rzuciły mi się na psyche. Dosłownie. Bunt szesnastolatki. W pierwszej klasie byłam pulpetem, a rok później miałam sporą niedowagę (w tym kartonie znalazłam też kartę zdrowia z wszystkimi "bilansami" z całej mojej kariery szkolnej). Skóra i kości. Nie dlatego, że się odchudzałam. Nie miałam tego w zamiarze. W zasadzie to nie wiem, skąd u mnie dość drastyczny spadek wagi. Na szczęście wyszłam z tego doła obronną ręką. W każdym razie wspominam ten czas jako jedno wielkie rozczarowanie. W gimnazjum jeszcze żyłam ideałami, a w liceum powoli odkrywałam, że to jeden wielki bullshit. 

To ja w drugiej klasie liceum. Braku apetytu chyba nie można mi było zarzucić :)

Studia to już okres pogodzenia się z wszechobecnym okrucieństwem i pochopnie można byłoby się pokusić o określenie tego czasu jako mamtowdupizm. Fakt, było więcej luzu, zabawy i życiowych eksperymentów. Nieraz olewało się autorytety, ideały i jakieś tam tradycje. Niby samowola i dorosłość pełną gębą, ale i tu czyhało mnóstwo zasadzek. I znów naiwność. Przekonanie, że dyplom to klucz do kariery i dążenie do zarabiania miliona w przyszłości. Tak się na tym  osiąganiu sukcesów skupiłam, że wkuwałam nieraz na pamięć głupie formułki, zamiast zastanowić się trochę nad tym i docenić, że otrzymuję bardzo wartościową i ciekawą wiedzę. Kurde no! Dopiero teraz na przykład odkrywam geniusz Kanta, choć wałkowałam go niejednokrotnie na studiach. Do wszystkiego trzeba chyba jednak dojrzeć.

A później było dążenie do rozwoju kariery, podejmowanie różnych życiowych decyzji, tych bardziej i mniej trafnych, dostawanie po dupie i małe sukcesy. Niczego nie żałuję, ale z perspektywy czasu widzę, że dziś być może inaczej pokierowałabym swoim losem. Teraz zaczynam nowy rozdział. Myślę, że jest to swego rodzaju przełom, gruba krecha na osi życia oddzielająca to, co było od tego, co przede mną. Nie wiem gdzie będę i co będę robić za rok. Tak samo rok temu nigdy bym nie powiedziała, że za 365 dni znajdę się właśnie tu. Wszystko zmienia się w bardzo żywiołowym tempie i nie mogę nic przewidzieć. Na urodziny dostałam kalendarz. Być może ułatwi mi zrealizowanie planów, których mam mnóstwo. Za miesiąc ruszam z własną firmą, a w maju wychodzę za mąż! Sami widzicie, że szykują się wielkie zmiany. Ogrom spraw do ogarnięcia, ale dam radę!

Symbol naszych czasów. Wszechobecne smartfony. Ale fakt, taki tort trzeba było udokumentować. Zapewne znalazł się na instagramie moich siostrzyczek.

A poza tym marzę o napisaniu i wydaniu książki, później może drugiej i trzeciej. Życzę sobie, by za rok na 26 urodziny coś już drgnęło w tym temacie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cieszę się, że trafiłeś/trafiłaś na mojego bloga. Tworzę go dla Ciebie. Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz swój komentarz. Pozdrawiam!

Dodając komentarz nie używaj wulgaryzmów, nie obrażaj, nie spamuj. Dzięki.

ZDJĘCIA PRYWATNE NA BLOGU SĄ CHRONIONE PRAWEM AUTORSKIM. NIE ZGADZAM SIĘ NA ICH KOPIOWANIE I ROZPOWSZECHNIANIE BEZ ZGODY I PODANIA ŹRÓDŁA.